Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lotnia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lotnia. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 25 sierpnia 2009

Hang Gliding revisited

W ostatnią niedzielę zawitaliśmy ponownie na pustynne tereny na południe od San Francisco Bay Area, aby spróbować lotniarstwa. Z wizyty jestem jak najbardziej zadowolony, zrobiłem wyraźne postępy, a co najważniejsze - nie ostygł mój zapał do tego sportu. Tym razem już większość prób była udana, choć wiatr bywał dość złośliwy. Udało mi się zrozumieć i dobrze opanować tajniki dobrego startu, co dało dużo satysfakcji. Chciałbym przeprosić wszystkich którzy oczekiwali od drugiej lekcji podniebnych akrobacji, mam niestety świadomość że filmik zmieszczony powyżej jest dla widza siedzącego przed komputerem dość nudny. Jednak nawet zlecenie z tego małego wzgórza wymaga kilka godzin praktyki, nie mówiąc tu o poważnym lataniu. Muszę się przyznać że na ten moment nie umiem precyzyjnie lotnią skręcać, co przy nagłym bocznym wietrze który się wczoraj pojawiał by się zdecydowanie przydało. Efektem powyższego były dość częste, lecz nie tylko moje, kraksy. Znów nasuwa mi się podobieństwo do żeglarstwa - nie sposób bez wcześniejszej praktyki trzymać łodzi żaglowej na kursie, podobnie sprawa wygląda z lotnią. Ale dość gadania.

I jeszcze jedno: ostatnio na blogu spadła częstotliwość postów, jako że dzieje się po prostu trochę mniej. Musiałem się wziąć za projekt na uniwerek, co odbija się na mojej aktywności weekendowej. Mimo to w czwartek razem z Rodrigo (Wenezuela) i Pablo (Argentyna) idziemy na koncert Dream Theater - więc może też jakaś krótka notka tu znajdzie swoje miejsce. Poza tym być może zrobimy dużą czterodniową wycieczkę Las Vegas + Grand Canyon za dwa tygodnie, ale mówię to bardzo w trybie przypuszczającym. Z innych nowości, wszystko wskazuje że uda się zarezerwować na 3 dni jacht żaglowy (jakieś Beneteau), i zrobić z jego użyciem wycieczkę Raiatea -> Bora Bora -> Raiatea. W najbliższych dniach powinienem już mieć szczegóły więc pojawi się post o aktualnym stanie przygotowań na nasz duży objazd.

środa, 5 sierpnia 2009

Hang Gliding, czyli czas sobie polatać!

W końcu przyszedł czas na zapowiadaną notkę z nauki latania na lotni! Oto i ona:

Jocelyn, która ujrzawszy gdzieś ofertę lekcji lotniarstwa stwierdziła - "Czemu nie! ", rozesłała maila w poszukiwaniu towarzystwa... i tak się zaczęło :) W 15 osób umówiliśmy się przed południem w niedzielę na stacji Caltrain'a w Mountain View. W pół godziny prawie wszyscy raczyli się łaskawie zjawić, co tym razem było uwzględnione. Piszę "prawie wszyscy", jako że jedna osoba gdy otrzymała od nas telefon, powiedziała do słuchawki coś w stylu "Gdzie jestem? W domu. Jeżeli po mnie podjedziecie, to właściwie chętnie pojadę"... hmm... tym bardziej że mieszkał po drugiej stronie zatoki ;)


Dojechawszy na miejsce, okazało się że adres wskazuje na jedne z wielu drzwi do dużego baraku, wkroczyliśmy więc i ujrzeliśmy pomieszczenie pełne przepięknych zdjęć z związanych z lotniarstwem - szczególnie magiczne są zdjęcia wykonywane na na prawdę dużych wysokościach, gdzie mimo to pilot lotni ma bardzo bezpośredni kontakt z - nazwijmy to tak - "światem". Przywitała nas miła starsza pani, która podsunęła do podpisania waivery, że w razie uszczerbku na zdrowiu, złamań, śmierci, strat mienia nie będziemy się nazbyt skarżyć. I na prawdę piszę tutaj zafascynowany sposobem w jaki słowo death zostało beztrosko wplecione w ten, standardowy przecież, formularz ;) Podpisaliśmy ochoczo. Po formularzach zostaliśmy najpierw uraczeni opowieścią o niej i o jej mężu, którzy latają przez praktycznie całe swoje dorosłe życie, a następnie, przechodząc do sedna, wyświetlono nam dwa szkoleniowe filmy, które odpowiadały na podstawowe pytania. Okazał się że niestety/na szczęście nie będziemy zeskakiwać z klifów, z przyczepionymi do barków skrzydłami, a jedynie próbować odbywać swoje pierwsze loty podczas zbiegania z niezbyt stromej górki. Wokoło rozległy się odgłosy zarówno ulgi jak i przekornego rozczarowania :) Czas było przejść od teorii do praktyki, dostaliśmy więc wskazówki do podróży, i wróciliśmy do samochodów aby udać się w godzinną (sic!) podróż do "idealnego miejsca do rozpoczęcia nauki lotniarstwa".

Gdy dojechaliśmy na miejsce, ujrzeliśmy wysuszone w kalifornijskim słońcu, łagodne wzgórza. Po kilku chwilach reszta samochodów dojechała i wybraliśmy się w kierunku bramy wejściowej na ten wielki teren. Jednak zanim doszliśmy, znikąd pojawiła się ciężarówka i zatrzymała się przed wejściem. Podeszliśmy więc, i zapytaliśmy czy zajmują się hang glidingiem, okazało się że nie - bo sky divingiem. Mówiąc to, kierowca pokazał palcem w niebo, gdzie jak się okazał, zaczęły się rysować kształty pięciu spadochroniarzy, z których jeden rozpoczął wykonywać właśnie jakieś dziwne akrobacji z użyciem swego spadachronu szybującego. Przeszliśmy przez bramę, i wybraliśmy się w stronę baraku przy którym zauważyliśmy 3 lotnie, a w tym czasie spadochroniarze lądowali kilka metrów od nas i serdecznie się witali :) Gdy byliśmy w połowie drogi, podjechały do nas dwa samochody terenowe zmierzające w identycznym kierunku, i dostaliśmy propozycję zrobienia safari experience, czyli podwózki na zewnątrz auta. Nie muszę mówić że z chęcią przystaliśmy :) Po dotarciu do baraków, podzieleniu nas na 3 grupy i rozdzieleniu ochraniaczy, kasków, i uprzęży, rozpoczęły się zajęcia w podgrupach.

Dwie pierwsze grupy rozpoczęły składanie swojej lotni, my natomiast, jako że nasz instruktor już prowadził tego dnia zajęcia, przeszliśmy od razu do pierwszych prób. Powiedzmy sobie jasno jakie są zasady: rzecz najważniejsza - light touch, czyli lotnią nie kierujemy tak jak kierujemy samochodem, a jedynie dajemy jej wskazówki jak ma się zachować. W praktyce się to przekłada na to, że pilot jest zawieszony na uprzęży pod skrzydłem, i właściwie nie trzyma się trójkąta sterownego, a jedynie lekkimi ruchami go odchyla w odpowiednią stronę. Nie jest to takie zupełnie oczywiste - naturalnym odruchem po oderwaniu się od ziemi, jest mocne przytrzymanie się czegoś, najlepiej czegoś co masz już prawie w dłoniach. Problem jest w tym, że gdy się skusisz, od razu lecisz w dół. Ok, spróbujmy. W cztery osoby będące w naszej grupie zadecydowaliśmy o kolejności i zaczęliśmy na zmianę pojawiać się pod lotnią. Pierwsze próby truchtu, i już czuć jak skrzydło wyrywa się w powietrze.
Gdy zrozumieliśmy, że trójkąta nigdy nie powinniśmy gwałtownie chwytać, zaczęliśmy z trochę większej górki, a nasze "loty" proporcjonalnie się wydłużyły. W tym momencie wiedziałem już doskonale że zdecydowania mi się to podoba (zrozumiałem to nawet wcześniej, gdy zobaczyłem zdjęcia w stylu tego). Po każdej próbie była analiza popełnionych błędów i plan na próbę kolejną. Dość ambitnie podeszliśmy do sprawy, i chcieliśmy maksymalnie wykorzystać dany nam czas. W sumie wykonaliśmy blisko 10 prób, z czego ostatnie są takie, jakie widać na zamieszczonym obok filmiku. Nakręciłem go podczas jednego z bardziej udanych lotów koleżanki, więc dobrze oddaje co udało nam się osiągnąć tego dnia :)

Gdy zaczęło się ściemniać, przyszedł czas na zakończenie prób. Każda grupa przeciągnęła swoją lotnię pod barak, i staraliśmy się pomóc naszym instruktorom w złożeniu lotni. Muszę tu wspomnieć, że od strony technicznej, lotnia ma bardzo wiele wspólnego z żeglarstwem. Skrzydło (czyli... sail) jest wykonane z dacronu, czyli materiału z którego się szyje żagle, a cała konstrukcja jest utrzymywana przez stalowe linki mocowane na karabińczyki, walce z zawleczkami i szekle. Przypomina wam to coś? W kwestii nazw zresztą, sail nie jest wyjątkiem, bo centralny pionowy element to kil :) itp. Pod koniec tej notki muszę wspomnieć że ten, jakże dla mnie nowy, sposób na spędzanie czasu został dopisany do dość długiej listy rzeczy TODO z dość dużym priorytetem. Zapewne postaram się jeszcze odwiedzić to miejsce podczas tych praktyk, a następnie bez wątpienia poszukam podobnego bliżej domu :) Definitely, new favourite thing to do!

Ps. I jeszcze filmik z safari experience, gdy dostaliśmy podwózkę powrotną :)