wtorek, 28 lipca 2009

Dni ostatnie, dni pierwsze

Dziś mamy kolejne nadrabianie zaległości:

Ostatnie dni w Polsce były bardzo intensywne, zbiegały na zaliczeniu jak największej ilości przedmiotów, pożegnalnych spotkaniach z przyjaciółmi, i przygotowywaniu sobie jak najlepszego gruntu w USA. Na liście TO-DO na korkowej tablicy widniało kilkanaście pozycji, które z dnia na dzień były wykreślane. Mieszkanie w USA, ubezpieczenia, jakieś sprawy z programem Work&Travel, licencjat, nowa bateria do laptopa, konto w dolarach, soczewki kontaktowe na czas nieobecności w Polsce i wiele innych pozycji o których już całe szczęście zapomniałem. Wszystko oczywiście w chwilach "wolnych" od pisania projektów i uczenia się do egzaminów. Czas mimo to, a może właśnie dlatego, płynął dalej i zanim się obejrzałem wyjechałem na ostatni weekend do domu, aby spędzić ostatnie chwile z rodziną, następnie poniedziałek pod znakiem załatwiania ostatnich spraw i pakowania, 3 godziny snu, podwózka na lotnisko w wykonaniu Macieja (dzięki!) i już byłem w samolocie do Londynu. Zaczęło się coś co najpewniej będę pamiętać przez długi czas.

Na Heathrow czekał już na mnie Szymon. Mieliśmy 5h do kolejnego lotu, więc wskoczyliśmy w metro aby odbyć zaplanowaną wcześniej mini-wycieczkę. Metro trochę rozczarowuje, okazuje się że fakt że do wielu rzeczy, jako kraj, doszliśmy znacznie później ma też swoje zalety :) Późniejsze doświadczenia nakazują choćby wspomnieć o amerykańskim systemie bankowym, innym przykładzie na potwierdzenie tej prostej teorii. W każdym razie po 40 minutowej podróży dotarliśmy na miejsce i zrobiliśmy szybkie tourne po lokalnych atrakcjach: Buckingham Palace, Westminster Abbey, Big Ben i gmach parlamentu, szybki burger w McDonaldzie, London Eye, Trafalgar Square, i ostatecznie metro z Piccadilly Circus z powrotem na Heathrow. Z tej wycieczki na pewno będzie kilka ładnych zdjęć, ale pojawią się z jeszcze większym opóźnieniem, jako że ja swoim aparatem robił zdjęcia Szymonowi, a on z wzajemności robił zdjęcia mi, swoim. W ten prosty sposób nikt z nas w miesiąc później nie ma jeszcze swoich zdjęć ;)

Lot do Los Angeles minął bardzo szybko i przyjemnie. Samolot oferował każdemu pasażerowi rozrywki multimedialne, czyli filmy z dużej kolekcji obejmującej wydawało by się niezliczoną ilość pozycji, podobnie z albumami muzycznymi, prezentacje multimedialne, filmiki i ciekawostki o Nowej Zelandii, a nawet proste gry zręcznościowe sprzed epoki. Jeżeli dołożyć do tego dobre posiłki i nieprzespaną noc, nie trudno uwierzyć że podróż się nie dłużyła. W Los Angeles wieczorna przesiadka do San Jose, tym razem samolot już dużo mniejszy, a i lot proporcjonalnie krótszy. W San Jose wylądowaliśmy na dziesięć minut przed północą, znaleźliśmy taksówkę i niedługo później stanęliśmy pod drzwiami recepcji, gdzie odebrać mieliśmy kluczyki do mieszkania, które Szymon będzie wynajmował przez czas praktyk. Bez większych komplikacji po pół godzinie położyliśmy się na podłodze pustego mieszkania, aby zakończyć ten, tym razem już nie tylko metaforycznie, długi dzień.

Zaraz po przylocie, jako że przybyliśmy na miejsce jako pierwsi z licznej ekipy intern'ów z UW, wynajęliśmy dużego Pickupa (sześcioosobowy Dodge RAM 1500) aby zapewnić sobie jakiekolwiek możliwości działania. Czas następnie schodził na załatwianie wszelkich spraw związanych z mieszkaniem dla mnie, Grześka, i Krzyśka (w odróżnieniu od mieszkania wynajmowanego przez Szymona), które należało znaleźć i wynająć. Proszę tylko nie oceniać zbyt pochopnie i zbyt surowo, umowę o wynajem mieszkania podpisaliśmy długo przed przylotem, niestety w ostatniej chwili istotnie zmieniono nam warunki finansowe i postanowiliśmy poszukać czegoś na miejscu. W kolejnych dniach przyjeżdżała reszta ekipy z naszego uniwersytetu, więc jeździło się na lotnisko, załatwiało konta bankowe i telefony amerykańskie, a Szymon w wolnym czasie zwoził meble do swojego mieszkania. W piątek, 3 dni po moim przylocie, zasiedliliśmy z Grześkiem i Krzyśkiem właśnie wynajęte mieszkanie, aby weekend spędzić na poszukiwaniu na craigsliście mebli i zwożeniu ich do "nowego domu". W poniedziałek pierwszy dzień w Google.

3 komentarze:

  1. Niezła bryka :)
    Świetny pomysł z tym blogiem. Będę tu często zaglądał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz rozumiem dlaczego sprzedales tigre ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze nie sprzedalem... Probuje ;)

    Chetni?
    http://otomoto.pl/opel-tigra-C9304593.html

    OdpowiedzUsuń